
Yesterday to nie tylko tytuł. Yesterday to nazwisko jednego z głównych bohaterów, którego poczynaniami przyjdzie nam kierować. Jego historia jest niezwykle fascynująca, ale i zagmatwana. Generalnie prawie do samego końca nie wiemy kim był oraz kim jest. Powiem więcej, John Yesterday sam tego nie wie.

Johna poznajemy w kilka lat po wydarzeniach rozpoczynających grę, jako pracownika i przyjaciela Henry’ego. Henry zdążył już przejąć firmę swego ojca – White Enterprises i dorobić się niemałego majątku. Z nieukrywanym bólem opowiada jak to John targnął się on na swe życie połykając dawkę rtęci. Mężczyzna po tejże próbie samobójczej ma jednak amnezję. Nie pamięta właściwie niczego. Kim jest, kim był, jak ma na imię. Prawdziwie ciekawa rozgrywka zaczyna się właśnie w tym momencie, gdy nasz protagonista nie bez wysiłku próbuje odzyskać swoje wspomnienia.

Przygodzie Johna będzie towarzyszyła też czarnowłosa Pauline, która również skrywa niejedną tajemnicę, a której ojciec podobnie jak John zgłębiał tajniki satanizmu.

Cała rozgrywka jest klimatyczna, choć te humorystyczne przerywniki nieraz ten klimat psują. Niemniej nie jest to jednak minus dla całokształtu gry. Również tło muzyczne stara się pchnąć grę w kierunku thrillera. Szkoda tylko, że kawałków muzycznych jest tak mało, bo zaledwie pięć. Każdy z nich ma jednak duszę i doskonale wpasowuje się w atmosferę. Sporym minusem jest fakt, że miejscami muzyka cichnie na wiele minut. Jest jej zdecydowanie zbyt mało. Problemy napotykamy również w momencie synchronizacji głosów bohaterów z ich ustami. Czasami mlaskają nimi dłużej niż trwa wypowiedź, bądź nagle stają się brzuchomówcami. Osoba Johna Yesterdaya została również obdarzona głosem pasującym do anemicznego wychowanka poprawczaka. Nie czułam w nim emocji. Pozostałe role zostały jednak w przeciwieństwie do Johna obsadzone znakomicie.

Dobrym pomysłem było „teleportowanie się” bohatera we wskazane przez gracza miejsce. Zaoszczędziło to znacznie czasu grającemu, jednak zarazem niewątpliwie skróciło czas gry, a grę można ukończyć w niecałe 4 godziny.
Drugim pomysłowym rozwiązaniem było zastosowanie systemu podpowiedzi, który aktywował hotspoty. Tak więc w momencie utknięcia, co jakiś czas można było kliknąć ów przycisk i tym samym popchnąć rozgrywkę dalej.


Trudno mi jest jednoznacznie wypowiedzieć się o grafice gry. Pendulo postawiło jednak na sprawdzone już w ich grach komiksowe tła i postacie. Moim zdaniem zabrały one nieco powagi grze. A przecież pomysł był tak ciekawy, że gdyby doprawić go nieco inną grafiką gra z pewnością spotkałaby się z jeszcze lepszym odbiorem. Dla przykładu można wziąć choćby nieco młodsze od Yesterday Dead Synchronicity, które również oscylowało wokół kreskówkowej grafiki, a jednak gra przytłaczała psychicznie jak mało która. To co ujęło grze trochę „mocy” to również brak animowanych cutscenek. Wszelkie zwroty akcji zostały nam zaimplementowane jako nieruchome, następujące po sobie obrazki.

Pisząc o zakończeniu trzeba wspomnieć, że zakończenia gry po prostu nie ma. To znaczy fizycznie jak najbardziej jest, gra się kończy, jednak zostawia otwartych kilka furtek do swej kontynuacji, którą będzie Yesterday Origins. Mamy się z niej dowiedzieć jak John Yesterday posiadł swoje nieprzeciętne moce, cofniemy się w czasie do Hiszpanii z czasów inkwizycji, a w rolach głównych bohaterów zobaczymy nie tylko Johna, ale znaną już nam z pierwszej części Pauline. Yesterday Origins cechować się ma znacznie lepszą grafiką, co sprawi, że po grę z pewnością sięgnę. Jednak nie tylko grafika mnie do tego zachęca. Otóż historia Johna zainteresowała mnie do tego stopnia, że chcę poznać każdy jej szczegół.
I poznam: 29. września tego roku, kiedy to Yesterday Origins trafi na sklepowe półki.

+ zakręcona fabuła
+ nic nie jest przewidywalne
- niekoniecznie fajna grafika
- statyczne cut scenki sprawiające wrażenie braku dynamizmu gry
7/10
Dziekuję firmie CDP.PL za udostępnienie wersji gry do recenzji.